Fragment książki "Dwa domy, jedno dzieciństwo"

WSTĘP

Dwa domy, jedno dzieciństwo
Jeśli sięgasz po tę książkę, to zapewne dlatego, że ty lub ktoś tobie bliski zajmuje się dzieckiem, które wychowuje się w dwóch domach. Być może jest w trakcie rozwodu. A może rozwiódł się już dawno temu… Możliwe też, że taka osoba nigdy nie była w formalnym związku i żyła z ojcem lub matką swoich dzieci przez dłuższy czas.

Istnieje też możliwość, że była w związku jednopłciowym i miała z partnerem lub partnerką biologiczne czy adoptowane dziecko. (Wszystkie te doświadczenia są w tej książce traktowane tak jak rozwód, zachęcam więc do lektury, niezależnie od tego, co stało się z rozdartym między dwoma domami dzieckiem). Może też mamy znajomą osobę lub własne dziecko, które się właśnie rozwodzi, a my szukamy sposobu na to, by mu pomóc. Cóż, w takiej sytuacji ta książka również powinna się przydać.

Niezależnie od wszystkiego, jedną rzecz trzeba sobie jasno powiedzieć.

Rozwód jest okropny.
Jest okropny, jeśli porzucił nas ktoś, komu ufaliśmy bezgranicznie. Jest okropny, nawet jeśli w głębi serca czujemy, że tak będzie lepiej. Jest okropny, jeśli sami do niego doprowadziliśmy, bo wydawało się nam, że musimy, chcemy albo powinniśmy. Jest okropny, nawet jeśli podjęliśmy tę decyzję razem z partnerem i oboje staramy się, by przebiegał jak najpłynniej. A nawet wtedy, gdy to nie my się rozwodzimy, ale nasi znajomi lub krewni.

Najważniejsze jednak jest to, że rozwód jest okropny dla dzieci.

Niezależnie od tego, czy wydaje się nam, że sobie poradzimy, czy też jesteśmy zdruzgotani, w tej książce chodzi o to, by pomóc naszym dzieciom, które muszą dzielić swój czas między dwa domy.

Nie chcę, by jakiekolwiek dzieci stały się ofiarami rozwodu czy też „dziećmi z rozbitego domu”. Nie znoszę takich etykietek.
Problemy rodziców nie powinny w żaden sposób definiować dzieci. Nie powinien też na nie wpływać rozwód, niezależnie od tego, w jakiej formie się pojawia. Co więcej, można o to zadbać. Sprawić, by dzieci zajmowały się wyłącznie swoimi sprawami. O to właśnie chodzi w tej książce.

Dzieci mają tylko jedno dzieciństwo. Powinien to być czas niewinności, zaufania, zachwytu, radości, poszukiwań, nauki, wielkich, ważnych wysiłków, ale też błędów. To taki okres, kiedy powinniśmy się tych błędów spodziewać, akceptować i wybaczać je i być gotowi na pojawianie się kolejnych. Nic, nawet najostrzejsze wymówki, nie powinny wówczas sprawić, że dziecko poczuje się mniej kochane czy bezpieczne.

W tym czasie nasze dzieci uczą się niezależności i odpowiedzialności, wciąż korzystając z zaplecza, jakim jest miłość rodziców.
Dzieciństwo oznacza ochronę przed ranami, które nie chcą się goić, ale nie przed sińcami i zadrapaniami oraz bólem, który jest ważnym, choć trudnym nauczycielem.

Nasze dzieci mogą mieć dwa domy, ale tylko jedno dzieciństwo.

Ja, ty, wszyscy chcemy chronić dzieciństwo naszych dzieci.

Poradzimy sobie z pomocą naszych byłych partnerów. Pozwoli nam to dzielić radości i niepokoje naszych pociech. Dzięki temu wciąż będziemy rodzicami, choć już poza dawnymi związkami. A jeśli zdołamy – choć oddzielnie – być wspólnie rodzicami, to nasze dzieci pozostaną dziećmi, mimo że będą musiały dzielić czas między dwa domy.

Oczywiście rodzicielstwo nigdy nie jest łatwe, a oddzielne wychowywanie dziecka jeszcze trudniejsze. Potrzebny będzie dodatkowy – emocjonalny, praktyczny i finansowy – wysiłek, by chronić dzieciństwo naszych dzieci.
Może nam się wydawać, że nasz były partner to narcyz, a może po prostu dupek. Być może nie chcielibyśmy, by taka osoba była matką lub ojcem naszego potomstwa. Doskonale to rozumiem. Musimy jednak pamiętać o tym, że nasze dzieci zapewne tak nie myślą. A jeśli myślą, to może się to stać poważnym problemem.

Dzieci nie powinny wybierać, którego z rodziców wolą. Nawet jeśli nasz były partner to rzeczywiście dupek, nie przestaje jednocześnie być rodzicem naszego dziecka. I to się nie zmieni. Trzeba się więc z nim lub z nią jakoś porozumieć.
W tej chwili możemy się czuć fatalnie i myśleć, że się nie da. Sami jednak nie poradzimy sobie z wychowaniem dziecka. Nawet, a może nawet zwłaszcza jeśli jesteśmy wyczerpani i przybici. Przed nami wiele pracy z naszymi własnymi emocjami. Ta książka może w tym pomóc.

A może wasze relacje są bardziej przyjazne. To dobrze wróży. Dzięki temu będzie wam łatwiej, co nie znaczy, że tak zupełnie łatwo.

Możemy w różny sposób wspólnie zajmować się dziećmi: gniewnie, przyjaźnie i z dystansu. Co oznacza to ostatnie? Zajmowanie się dziećmi z dystansu pojawia się wtedy, kiedy mamy mało negatywnych relacji z byłym partnerem. Ale też mało pozytywnych.

Niektóre osoby w takich „zdystansowanych” relacjach wciąż odczuwają dojmujący gniew, napięcie lub ból.
Ich zdaniem trzymanie się z daleka pozwala uniknąć gwałtownych tarć. Dla wielu osób po szczególnie ciężkim rozwodzie zachowanie dystansu jest jedynym realistycznym wyjściem.

Jeśli tak jest w naszym przypadku, możemy sprawić, że nie będzie nam to przeszkadzać w kontaktach z dziećmi. Nie musimy żywić jakichś przyjaznych uczuć do naszego partnera. Powinniśmy jednak znaleźć sposoby na to, by się porozumiewać i współpracować w kwestii wspólnego wychowania dzieci. Musimy też sprawić, by dystans nie stał się cichą, pełną napięcia terapią, która prowadzi do walki o dziecko.

Bez względu na to, jak zajmujemy się dziećmi, mam dla wszystkich jedną radę. Czerpie ona z przekonania, że rodzicielstwo niezależnie od wszystkiego jest ciężką pracą.
Wychowywanie dziecka w dwóch różnych rodzinach będzie kosztowne. Będziemy tracić czas i pieniądze. A także cierpliwość i obiektywizm. Będziemy tracić czas z dziećmi i z tymi, którzy będą nam pomagać w obowiązkach rodziców, włączając w to, choć nie tylko, naszych byłych partnerów.

Będziemy też musieli pogodzić się z tymi wszystkimi stratami i skupić się na teraźniejszości oraz przyszłości, a nie na tym, co było. Skupić się na tym, co jest i możliwościach poprawienia tego stanu rzeczy, a nie na tym, co mogłoby się zdarzyć.

Nie będę próbował upiększać tego, co przed nami, i tego, przez co już przeszliśmy. I będę zachęcał do dalszej walki – nie z naszym byłym partnerem, ale dla dobra naszych dzieci.

 

CZĘŚĆ PIERWSZA Wspólne wychowywanie

ROZDZIAŁ PIERWSZY Plan wychowania na całe życie
– Dlaczego ty nad wszystkim chcesz panować?! – wrzasnął Justin.

W zasadzie nie było to pytanie. Jego żona Nicole siedziała wciśnięta w przeciwległy róg kanapy w moim gabinecie, starając się powstrzymać łzy. Teraz aż podskoczyła, gotowa do kontrataku, ale mąż ją uprzedził.

– Właśnie dlatego chcę się rozwieść! – ciągnął. – Według ciebie mam tańczyć, jak mi zagrasz, tak jak wszyscy wokół. Ale ja na to nie pozwolę, zwłaszcza gdy w grę wchodzą dzieci.

– Ja chcę nad wszystkim panować? – odparła atak Nicole. – A kto wybrał wszystkie pieniądze z naszego wspólnego konta? Kto ma teraz ponad pięćdziesiąt tysięcy dolarów na swoim koncie? A mnie co zostało? Tyle, ile dostałam na wypłatę! – Urwała na chwilę, ale tylko po to, by złapać oddech. – Jesteś strasznym hipokrytą! Gdyby ci naprawdę zależało na dzieciach, w ogóle by nas tutaj nie było. Spotkalibyśmy się z doradcą rodzinnym, a nie z mediatorem.

To ja jestem mediatorem.
Pomagam ustalić warunki porozumienia parom, które są w separacji, po rozwodzie albo żyją w konkubinacie – niezależnie od płci. (W tej książce będę pisał o rozwodzie w odniesieniu do wszystkich wymienionych sytuacji). Skupiam się zwłaszcza na ustaleniu planów dotyczących dzieci, ale podobnie jak wielu mediatorów zajmuję się też niekiedy innymi sprawami. Pomoc kogoś z zewnątrz może sprawić, że rodzice wypracują własne plany mediacyjne.

Większość rodziców chce też zasięgnąć porad prawnych, do czego zachęcam. Nawet jeśli uważają to za zbędne, nalegam, aby przed podpisaniem ostatecznego porozumienia skonsultowali się z prawnikiem. Jednak mediacje to coś innego. Proces powiększa jeszcze rozdźwięk między małżonkami, który i tak jest już duży i niebezpieczny dla nich samych, lecz przede wszystkim dla ich dzieci.

Mediacje pomagają w zachowaniu zdrowych, rzeczowych relacji zarówno w czasie procesu rozwodowego, jak i później.
Byłem jednym z pierwszych zwolenników mediacji rozwodowych, którymi zajmuję się już teoretycznie i praktycznie od trzydziestu pięciu lat. Jestem też psychologiem klinicznym, naukowcem i profesorem na uniwersytecie. Zachęcam małżonków do tego, by rezygnowali z kosztownych, dzielących wojen prawnych i zdecydowali się na mediacje – albo samodzielne, albo z udziałem specjalistów, na przykład tych prawników, którzy pomagają osiągnąć kompromis, ale nie godzą się na reprezentowanie stron w sądzie.

Przekonującym argumentem powinny tu być duże oszczędności. Jednak dla mnie ważniejszym celem jest pomoc w chronieniu dzieci przed skutkami rozwodu.
Jeśli nikt nie pomoże rodzicom w poruszaniu się po tym emocjonalnym polu minowym, jakim jest rozwód, ich dzieci zbyt często mogą się znajdować w zasięgu eksplozji.

– Chcesz powiedzieć, że nie kocham swoich dzieci?! – huknął Justin i popatrzył złym wzrokiem na Nicole. – Chyba zwariowałaś! Jestem dobrym ojcem. Wspaniałym ojcem! I też mogę spędzać czas z dziećmi. Zresztą zapytaj. – Tu gest w moją stronę.

Nie ustosunkowałem się do tej kwestii. Zresztą nie o nią chodziło, przynajmniej na razie.

Prawdę mówiąc, w ogóle niewiele zrobiłem. Justin i Nicole nie byli jeszcze gotowi, żeby mnie słuchać. Ani siebie.
Wiele się jednak o nich dowiedziałem z obserwacji. Zrozumiałem, że mają dwa podstawowe problemy: własne emocje i dzieci.

Co podsyca złość
Justin i Nicole najwyraźniej byli na siebie źli. To był problem, którym musieliśmy się zająć. Jeśli w ogóle zamierzali ze sobą rozmawiać, powinni się nauczyć panowania nad złością. Nietrudno sobie wyobrazić, że nie jest to łatwe. Nie wystarczyło poprosić, żeby byli dla siebie mili i zachowywali się racjonalnie.

Musiałem wolno i często niebezpośrednio zacząć badać emocje, które skrywał ich gniew. Pomogłem Nicole i Justinowi zapanować nad gniewem, uświadamiając im, co go podsyca.

Zawsze staram się uświadomić rodzicom, jakie uczucia kryją się za ich gniewem. Na przykład w ten sposób: Kiedy czujemy się zranieni – a jest to normalne w czasie rozwodu – naturalną, wrodzoną reakcją jest chęć oddania ciosu.

Kiedy mocno uderzymy się palcem o krzesło, co robimy? Kopiemy krzesło raz jeszcze!
Jeśli się nad tym zastanowić, okaże się, że nie jest to zbyt mądre.

Tyle że o tym nie myślimy. Po prostu reagujemy. I to w sposób, jakiego nauczyła nas ewolucja. Jeśli zaatakuje nas drapieżnik, szybka kontra – a nie negocjacje – zwiększa nasze szanse na przetrwanie!

Wielu partnerów w czasie rozwodu ma wrażenie, że walczy o przetrwanie. Odbierają to tak, że bez przerwy są atakowani.

Czujemy się zranieni z powodu rozwodu, więc chcemy oddać. Tak, jesteśmy bardziej niż źli, jesteśmy wściekli. Ale tak naprawdę wynika to z ukrytego bólu, tak jak w przypadku stłuczonego palca. Kolejne kopnięcie wcale nam nie ulży. Palec trzeba opatrzyć, podobnie jak ten głębszy ból, bo w innym wypadku ucierpimy nie tylko my sami, ale też nasze dzieci.

Zależy mi na tym, żeby rodzice i dzieci doszli do siebie.
Jak pisałem w mojej pierwszej książce dla rozwodzących się par The Truth about Children and Divorce (Prawda o dzieciach i rozwodach), ból jest tylko jednym z głębszych i bardziej szczerych uczuć, kryjących się pod złością. Inne to strach, tęsknota, poczucie winy i żal. I jeśli chcemy uporać się ze złością, musimy – tak jak w przypadku bólu – zająć się nimi, a nie usiłować je ukryć.

Zaprezentowany sposób myślenia pomógł wielu walczącym ze sobą partnerom w zmniejszeniu złości lub przynajmniej w stworzeniu strefy zdemilitaryzowanej dla swoich dzieci. Wiem to z wyników badań, a nie tylko z paru szczęśliwych doświadczeń.

Złość Justina brała się ze strachu, był to przede wszystkim strach związany z utratą dzieci. Złość Nicole wynikała głównie z pragnienia ocalenia małżeństwa oraz tego, iż taka możliwość w ogóle nie interesowała Justina.
Oczywiście można zauważyć te głębsze uczucia lub nie, ale to pierwsze może być trudne. Kiedy walczymy o przetrwanie, część naszego mózgu, która jest odpowiedzialna za emocje, zamienia strach czy ból w złość. Emocje omijają też racjonalną część mózgu i dlatego nie zdajemy sobie sprawy z prawdziwych motywacji naszych własnych zachowań. Tak więc cała trudność polega na tym, żeby nauczyć się, jak rozpoznawać te złożone i często ukryte uczucia w sobie samych, a nie tylko u innych.

Rodzice nigdy nie rozwodzą się do końca.

Inni oglądali także:

Wystarczająco dobre życie
Wystarczająco dobre życie
59,00 zł
Dlaczego płaczemy?
Dlaczego płaczemy?
40,00 zł
szt.
Dźwięki. Pierwsza książeczka kontrastowa malucha
Dźwięki. Pierwsza książeczka kontrastowa malucha
9,99 zł 9,29 zł
szt.
Jak zrozumieć małe dziecko
Jak zrozumieć małe dziecko
54,99 zł
szt.
Od kłótni do zgody. Jak radzić sobie z konfliktami
Od kłótni do zgody. Jak radzić sobie z konfliktami
24,90 zł 21,91 zł
szt.
Granice dzieci i dorosłych
Granice dzieci i dorosłych
54,99 zł
szt.
Uwaga! Złość
Uwaga! Złość
54,99 zł
szt.
Wild child, czyli naturalny rozwój dziecka
Wild child, czyli naturalny rozwój dziecka
59,00 zł
szt.
Połóg. Pierwszy rok życia rodzica
Połóg. Pierwszy rok życia rodzica
54,99 zł
szt.
Motyle i gąsienice. Młodzi przyrodnicy
Motyle i gąsienice. Młodzi przyrodnicy
19,99 zł 17,59 zł
szt.
Kołysanki
Kołysanki
40,00 zł
szt.
Czwarty trymestr ciąży
Czwarty trymestr ciąży
57,00 zł 53,00 zł
szt.
do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper Premium